Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Więźniowie o obozie w Pustkowie: to było piekło

Krzysztof Czuchra
fot. 123rf.com
Obóz w Pustkowie powstał w 1940 roku. Szacuje się, że zginęło tu blisko 15 tysięcy ludzi - głównie Żydów, Polaków i Rosjan.

Świadków, którzy obóz ten przetrwali, z każdym rokiem ubywa. Jednym z nich był zmarły niedawno Leon Mazur, który trafił do Pustkowa ze Zdziłowic na Roztoczu. - To było piekło na ziemi - tak wspominał to miejsce.

- Siódmego września 1942 roku naszą wieś otoczyli Niemcy. Sołtysi chodzili po domach i nakazywali wszystkim zebrać się na dużym placu we wsi. Miały się tam stawić całe rodziny. Jeżeli kogoś brakowało, to reszcie rodziny groziła śmierć. Z jednego domu trzech synów nie stawiło się na zbiórkę. Ich ojca natychmiast rozstrzelano. Tych, którzy się stawili, podzielono na trzy grupy. W pierwszej znalazły się kobiety i dzieci do lat szesnastu. W drugiej mężczyźni powyżej szesnastki. W trzeciej byli Żydzi. Tych ostatnich zapędzono za budynki gospodarcze na skraju wsi i rozstrzelano. Kobiety z dziećmi puszczono do domów, a nas zabrano na Majdanek - opowiadał Leon Mazur. - Po kilku dniach przeszliśmy pieszo z Majdanku na dworzec kolejowy w Lublinie, gdzie upchnięto nas do wagonów towarowych. Po trzydziestu do jednego. Łącznie w transporcie było około 1500 osób. Część wagonów nie miała zakratowanych okien, ci którzy mieli to szczęście znaleźć się w takich wagonach, uciekali przez nie. Z mojej miejscowości ze 140 osób uciekło ponad 40 . Maszynista chyba wiedział, kogo wiezie, bo często jechał bardzo wolno. W ten sposób liczba więźniów stopniała do około 1100 osób. Tak dotarliśmy do Kochanówki. Ze stacji przepędzono nas do obozu w Pustkowie. Po drodze zastrzelono 9 osób, część kolegów niosła na swoich plecach zmarłych współtowarzyszy. W obozie przywitał nas kapo o nazwisku Czapla. Powiedział, że z tego obozu nie wyjdziemy. Niemcy bardzo skrupulatnie nas spisali i podzielili na grupy. Wzdłuż spodni musieliśmy wymalować na ubraniach żółte pasy, na piersiach na lewej stronie wielką literę P, a po drugiej stronie numer obozowy. Umieszczono nas w barakach w których wcześniej mieszkali Żydzi. Ich na naszych oczach wypędzono z baraków i kilkadziesiąt metrów za nimi rozstrzelano. W barakach naszym posłaniem była przegnita słoma. Ja trafiłem do grupy, która zajmowała się niwelowaniem terenu. Ładowaliśmy ziemię do wagoników kolejki wąskotorowej nazywanych lorami i zasypywaliśmy nią nierówności terenu. Praca była bardzo ciężka. Cały czas musieliśmy być w ruchu. Gdy kapo lub Niemiec zobaczył, że ktoś w robocie ustaje lub nabiera na łopatę mało ziemi, był bity. Bito nas za najmniejsze nawet przewinienie. Pewnego razu poprosiłem nadzorującego nas Niemca o pozwolenie udania się "na stronę". Niemiec wezwał kapo i kazał mu wymierzyć mi karę 25 uderzeń kijem. Moim przewinieniem było to, że stojąc przed Niemcem na baczność, nie zdjąłem czapki. Położyłem się na drewnianej skrzyni, zdjąłem spodnie i dostałem cały wymiar kary - mówił.

Po kilku miesiącach zaczęły przychodzić do obozu paczki z domu. - Był tam najczęściej chleb i coś na okrasę. Ich wydawanie odbywało się na placu. Wyczytywany więzień wychodził z szeregu i odbierał swoją paczkę. Pewnego razu przyszła paczka do więźnia, który już nie żył. Podszedłem do wydającego paczki i zabrałem ją. Ktoś doniósł o tym kapo. Przyszedł do mnie, gdy leżałem już na pryczy i długo bił mnie końcem kija w bok. Chleb z paczki oczywiście zabrał. Kapo byli wobec nas bardzo okrutni. Często po pracy nie pozwolili nam odpocząć, położyć się, czy przespać.W naszym baraku prycze były trzypoziomowe. Kapo urządzał nam "zabawę". Na jego sygnał wszyscy mieliśmy wspiąć się na najwyższą pryczę, a za chwilę na kolejny sygnał musieliśmy wejść pod najniższą. Po dwudziestu takich rundach byliśmy wykończeni.Rano czekało nas wyjście do pracy. Baraki były zamknięte i nie było w nich zegarów. Gdy otwierano je, musieliśmy już stać w szeregu gotowi do wyjścia. Kapo budził nas, waląc kijem po pryczach nad ranem, gdy uznał, że już jest pora. My zwlekaliśmy się z prycz i stawaliśmy szeregiem wzdłuż baraku. Musieliśmy tak stać, aż przyszedł strażnik i otworzył drzwi. Nieraz staliśmy tak na baczność godzinę i dłużej - kontynuował opowieść pan Leon.Z jego wioski w Pustkowie było więzionych ponad 90 osób. Wielu nie wytrzymało trudnych obozowych warunków. Kilkoro kolejnych zmarło już po powrocie do domu. Panu Leonowi Mazurowi udało się przeżyć obóz i wrócić do domu. Był częstym gościem na uroczystościach patriotycznych na Górze Śmierci.a

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na debica.naszemiasto.pl Nasze Miasto